Był wiosenny, kwietniowy wieczór. Będąc z Korą na spacerze spotkaliśmy znajomą z psem wilczurem - Cezarem. Psy znały się, lubiły i zawsze razem bawiły, a my właściciele mieliśmy swoje "5 minut" na pogaduchy. Wtedy to właśnie pojawił się syn znajomej znany nam z tego, że zaopatrywał jej dom we wszystkie znalezione trzymając coś małego na ręku. W pierwszym momencie myśleliśmy, że ma świnkę morską ale on wyjaśnił, że jest to mały kot. Prosił swoją mamę, aby przygarnąć zwierzaka, gdyż zabrał stworka dzieciom, które go dręczyły. Niestety jego mama odmówiła, gdyż Cezar atawistycznie nie lubił kotów. Na ich widok dostawał tak silnej agresji, że często wyrywał się i pędził na złamanie karku za biednym kotem i nie dawał się odciągnąć choć kot mu dawno uciekł. W ten sposób w nasze ręce trafiło przestraszone czarno-białe maleństwo.
Po przybyciu do domu zaczęliśmy się zastanawiać jak maleństwo zostanie przyjęte przez Beszamela oraz Korę. Kotka początkowo prychała, ale bardzo się interesowała małym stworkiem. Kora natomiast od pierwszej chwili zapałała do maleństwa miłością jaka rzadko się zdarza między psem i kotem. Nie spuszczała z malca oka i tam gdzie był malec tam była i Kora. Tak więc czarno-biały, piszczący stworek został zaakceptowany przez innych domowników.
Maleństwo nie potrzebowało wiele czasu na zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu i już po paru dniach nie poruszało się inaczej po mieszkaniu jak biegiem i trzeba było bardzo uważać, aby nie nadepnąć na nie. W tym czasie spożywało olbrzymie ilości mleka dla niemowląt jedząc co 3 godziny w ciągu doby. Kora z Beszamelem okazały się cudownymi mamkami dzieląc między siebie obowiązki związane z opieką nad maluchem. Beszamel dbał o higienę i masowanie brzuszka po jedzeniu, Kora natomiast dbała o bezpieczeństwo małego szaleńca i służyła jako podgrzewane łóżeczko, bo maluch uwielbiał zasypiać na jej ciepłym brzuchu. Wielokrotnie zdarzało się, że Korcia przez godzinę leżała bez ruchu żeby tylko śpiący na niej brzdąc się nie obudził. W ten oto sposób zaczął się żywot kolejnego naszego zwierzaczka w naszym domu.
Skąd się wzięło imię Myszytos? To proste. Dawno, dawno temu była w telewizji wyświetlana bajka o meksykańskiej wojowniczej myszy, która to z hiszpańskiego nazywała się Myszytos. Mysz ta ruszając do akcji wydawała z siebie najpierw śmieszne dzwięki, a potem z kopyta ruszała dalej i identycznie zachowywał się nasz kociak co nas tak bawiło, że postanowiliśmy nazwać go Myszytosem. Nie było to jednak jedyne imię na które reagowała. W późniejszym okresie przybiegała również jak się zawołało Malczik lub Grubcio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz